Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 113.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kama jest dzieciak wesoły, to już nic cioci nie powiem, że przychodzi do Helenowa pocieszać bardzo nieszczęśliwego Horna.
— Dziękuję. Ja pana kocham, ja pana bardzo kocham! — wykrzyknęła rozradowana.
— Więcej niż Horna, co?
Ale już nic nie odpowiedziała i pobiegła do ryb.
Z drugiej strony stawu, z górnego parku widział jeszcze ich głowy pochylone nad wodą, a czasami dźwięczny śmiech wydzierał się z zielonej ściany wina i drżał nad jasną powierzchnią wód.
Lucy jeszcze nie było.
Zaczął spacerować po wązkich alejach, osłoniętych gąszczem drzew i krzewów, cienistych i pustych zupełnie.
Ptaki sennie ćwierkały w gęstwinach, sennie szemrały liście i senne głosy leciały od miasta.
Płaty czystego nieba widział nad sobą wiszące, lub patrzył na wody błyskające pomiędzy drzewami, albo na czerwone sukienki dziewczynek migające wśród drzew, albo na chrabąszcze łażące z opuszczonemi skrzydłami po liściach.
Usiadł w głównej alei przy zejściu do stawów i przypatrywał się dzieciom, które dziwnie cicho, bawiły się pod okiem bon drzemiących na ławkach.
Drzewa chwiały się nad nim sennie i rozsypywały krople światła migotliwego i barwiły w coraz inne desenie trawniki.
Głuche echa miasta dopływały czasami i nikły, rozlewając się w ciszy parku, czasem ryk zwierząt z menażeryi rozdarł powietrze na chwilę, czasem jakieś głosy rozbitą gammą wpadały w zalane upałem aleje.
Ale rychło ucichało wszystko.