Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 111.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łocznością na powierzchnię okrągławe pyszczki, straszyła je długą wierzbową rózgą i co chwila zwracała rozradowaną twarzyczkę do Horna, który siedział trochę w głębi oparty plecami o kraty podtrzymujące wino i również wesoło i serdecznie bawił się rybami.
— Cacy dziateczki, cacy! — zawołał Karol, przystając za niemi.
— Ciociu, no! — zakrzyczała bezwiednie i zamilkła, chowając w dłonie rozrumienioną twarz.
— Cóż, karpie jedzą?
— Bardzo! Za całe dziesięć kopiejek zjadły bułek! — zawołała żywo i jeszcze żywiej zaczęła opowiadać różne sceny z nimi.
Opowiadała bezładnie, bo nie mogła ukryć i stłumić pomieszania jakiem ją przejął.
— Opowie mi to wszystko Kama przy cioci, dobrze? Bawcie się dalej, bo ja muszę iść — powiedział złośliwie, widząc jak Kama na wspomnienie cioci pobladła i nagłym ruchem głowy odrzuciła włosy z twarzy.
— Tak, pan myśli, że nie opowiem, otóż opowiem przy cioci wszystko, wszystko...
— Panie Horn, idź pan chociażby jutro do Szai, bo przyjechał i miejsce pan dostanie u niego. Mówił mi już o tem Müller.
— Dziękuję panu serdecznie, bardzo się cieszę...
Ale się nie ucieszył, bo był zakłopotany, że Borowiecki złapał go na takiem dzieciństwie, jak karmienie ryb.
— Snujcie dalej tę sielankę, nie przeszkadzam.
Poszedł, ale dopędziła go Kama, zastąpiła mu drogę i zdyszanym, niespokojnym głosem zaczęła prosić, poprawiając równocześnie pomiętą sukienkę.