Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 108.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrobi pan to, o co prosiłam — zaczęła, ściskając mu silnie rękę.
— Muszę się pierwej rozpatrzyć w sytuacyi, bo może niema takiego niebezpieczeństwa, jakie pani przewiduje.
— Dałby Bóg, żeby to były tylko przywidzenia. Kiedy pana zobaczę?
— Anka przyjeżdża za dwa tygodnie, to natychmiast ją przyprowadzę pani.
— A może w niedzielę będzie pan u Trawińskich? To jej imieniny.
— Będę z pewnością.
Szła przed nim, aby go wyprowadzić, ale otworzywszy drzwi do poczekalni syna, cofnęła się spiesznie i zadzwoniła gwałtownie na służącą.
— Marysiu, pootwieraj okna, niech trochę wywietrzeje. Wyprowadzę pana innem wyjściem.
I przeprowadziła go przez kilka pokoi przyciemnionych opuszczonemi storami i zapełnionych meblami o staroświeckich kształtach, obwieszonych portretami i obrazami historycznej treści, pełnych wypłowiałych i podartych makat na ścianach, melancholii i klasztornego prawie nastroju.
— Waryatka! — pomyślał znalazłszy się na Piotrkowskiej, ale pomimo to współczuł z nią i zaczynał przyznawać racyę w wielu punktach.
Upał jeszcze się potęgował, nad Łodzią wisiały dymy nakształt szarych baldachimów, przez które słońce przesączało war i zalewało miasto ukropem nie do wytrzymania.
Ludzie wlekli się ociężale trotuarami, konie stały z pospuszczanymi łbami, wozy toczyły się wolniej w skle-