Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 106.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tki waszych dzieci dla tego, że nie czujecie wstrętu do nich, że nie widzicie, iż te kobiety są nam obce zupełnie, że nie mają religii, nie mają etyki, nie mają tradycyi obywatelskiego życia, nie mają zwykłej kobiecości, są puste, pyszne, bezduszne handlarki własnych wdzięków, lalki poruszane sprężynami najpierwotniejszych potrzeb, kobiety bez przeszłości i bez ideału.
Borowiecki podniósł się do wyjścia, bo go śmieszyła i oburzała zarazem ta rozmowa.
— Panie Karolu, chciałam się z panem widzieć, aby prosić go o pomoc, o wytłumaczenie Mieciowi tego małżeństwa. Wiem, że pana poważa, a jako naszego kuzyna prędzej może posłucha, pan mnie rozumie i odczuje, że ja nie mogę pomyśleć nawet o tem bez bólu, że jakaś pachciarka, córka nędznego aferzysty mogłaby panować tutaj, wśród pamiątek i wspomnień żywych czterowiekowej przeszłości rodu naszego. Cóżby oni na to powiedzieli! — wykrzyknęła boleśnie, szerokim ruchem wskazując szereg portretów, szereg głów rycerskich i senatorskich, majaczących żółtemi plamami w zmroku.
Borowiecki uśmiechnął się zjadliwie i trącając palcami w starą zbroję zardzewiałą, stojącą pomiędzy oknami, rzekł prędko i dobitnie:
— Trupy. Archeologia ma swoje miejsce w muzeach; w życiu dzisiejszem niema czasu na zajmowanie się upiorami.
— Pan się śmieje! Wy wszyscy się śmiejecie z przeszłości, zaprzedaliście duszę złotemu cielcowi. Tradycye nazywacie trupami, szlachectwo przesądem, a cnotę zabobonem śmiesznym i godnym politowania.
— Nie, tylko rzecz zbyteczna, jak na dzisiaj. Cóż