Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 095.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a przechodząc obok domku, w którym mieszkali, zwolnił kroku i wlókł oczami po oknach.
Nie zawiódł się, bo jasna twarz Mady błysnęła w jednem oknie, potem wychyliła się w drugiem i ona sama ukazała się w ganku, jaki tworzyło czworokątne wgłębienie w domu.
— Pan już na obiad? — zawołała wesoło, podnosząc na niego swoje porcelanowe niebieskie oczy.
— Już. A pani jeszcze nie po obiedzie?
Wyciągnął do niej rękę.
— Jeszcze. Zaraz panu podam rękę, muszę ją wytrzeć, bo gotowałam obiad sama — wołała ze śmiechem, wycierając ręce o długi niebieski fartuch.
— W saloniku jest teraz kuchnia? — zauważył złośliwie.
— Bo, bo... ja sprzątałam! — powiedziała cicho, oblewając się krwawym rumieńcem obawy, że mógł zauważyć jej oczekiwanie na niego przy oknie.
— Gdzie się pan tak poczernił? — zawołała głośno, aby odzyskać równowagę.
— Ja, poczerniony? Gdzie?
— Pod oczami, o tu! Ja wytrę, dobrze — prosiła nieśmiało.
— Czekam.
Pośliniła róg chusteczki i bardzo starannie wytarła poczernienie.
— Jeszcze tutaj muszę być poczerniony! — wołał, nieco rozbawiony sceną, wskazując na skroń.
— Nie, słowo daję, że nie!
Obejrzała mu starannie twarz.
Pocałował ją w rękę, chciał to samo zrobić z drugą, ale cofnęła się gwałtownie w tył, przysłoniła złotemi rzę-