Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 091.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

terami maszynę, która miała być podniesiona przez windę i ustawiona na podmurowaniu i gdy mu coś Moryc krzyczał ze środka sali, nie mogąc się bliżej dostać, odkrzyknął mu krótko:
— Nie zawracaj mi głowy, powiesz w niedzielę. Karol jest w podwórzu!
Karol był w podwórzu, przy olbrzymich dołach, w które zsypywano wapno zwożone i lasowano zaraz; tumany białego wapiennego kurzu przysłaniały białe sylwetki robotników i kontury wozów i ludzi.
Borowiecki był prawie biały od pyłu, zjawił się na chwilę, przywitał z Morycem i szepnął mu do ucha:
— Wiesz, nie przysłali farbiarek, wykręcają się brakiem gotowych.
— Nie chcą dać na kredyt, cóż teraz zrobimy?
— Pisałem już do Anglii, będzie trochę później, trochę drożej, ale będzie! Psiakrew te szwaby! — zaklął ze złością.
Moryc Welt nic się nie odezwał, przyglądał mu się uważnie, patrzył również uważnie na całą fabrykę, na robotników, na część maszyn stojących pod grubemi oponami dziedzińcu, pokręcił się po wszystkich kątach, zajrzał raz jeszcze do Maksa, do składu cementu, gdzie Jaskólski rezydował, przypatrywał się wszystkiemu ze zdwojoną uwagą i coraz mniej mu się podobało.
— To ciasto, a nie wapno! — powiedział, przypatrując się murowaniu.
— Niech sobie inni murują na piasek, ja nie chcę, żeby mi się na łeb wszystko zwaliło — odpowiedział Borowiecki.
— Wczoraj obliczałem, że te sklepienia Moniera