Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 068.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co mi to szkodzi, tego towaru nigdy nie braknie. Co więcej?
— Mówili rano, ze Pinkus Meyersohn chwiać się zaczyna.
— Jemu się chce położyć na dwadzieścia pięć procent. Przynieś pan jego conto.
Szulc spiesznie przyniósł.
Bankier przejrzał uważnie i szepnął ze śmiechem:
— Niech się kładzie zdrów, nam to nie zaszkodzi. Ja od pół roku czułem, że on się męczy, że on ma ochotę usiąść.
— Prawda, sam słyszałem jak pan prezes mówił do Szteimana.
— Ja mam nos, ja zawsze mówię, że lepiej się raz dobrze wyczesać, niż dwadzieścia razy podrapać. Ha, ha, ha! — roześmiał się wesoło, tak mu się podobał własny koncept.
— Cóż więcej?
— Nic, mnie się tylko zdaje, że pan prezes trochę źle wygląda dzisiaj.
— Pan jesteś taki głupi, że ja panu muszę zmniejszyć pensyę! — zawołał zirytowany i zaraz po wyjściu Szulca oglądał twarz bardzo szczegółowo w lustrze, obszczypywał delikatnie pulchne policzki i długo przyglądał się językowi.
— Niewyraźny, muszę się poradzić doktora — myślał, dzwoniąc trzy razy.
Wszedł Blumenfeld z paczką korespondencyj i rachunków.
— Wiktor Hugo umarł wczoraj — rzekł nieśmiało muzyk i zaczął odczytywać głośno jakieś sprawozdanie.