Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 052.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdrajca, tylko człowiek dalej widzący niż rurę swojej strzelby. On przecież uratował Węgry.
— I sprzedał po judaszowsku.
— Te, te, te! u ciebie rozsądni zawsze są zdrajcami i Judaszami. Co mu pozostawało, jak nie ocalić resztę?
— Bić się do ostatniego tchu, do ostatniego żołnierza.
— Już was nie było, boście przedtem uciekli! Jasiek, a daj-no ogieńka smyku, bo mi fajeczka zgasła.
— Co, co? Myśmy uciekali? Na rany Chrystusowe, co ksiądz mówisz! Myśmy uciekali, kiedy, my? — krzyczał, unosząc się w fotelu i twarz mu się rozpaliła strasznem oburzeniem, oczy ciskały pioruny, głos mu chrypł, zęby szczękały i gdy nieco się uspokoił, tak drżał cały, że nie mógł pić kawy, bo mu się ręce trzęsły i kawa chlapała na surdut i na gors.
Karol wyszedł z Maksem pakować się do wyjazdu, a oni kłócili się dalej z całą pasyą zawziętości.
Zajączkowski pomagał panu Adamowi i od czasu do czasu uderzał pięścią w stół, zrywał się z krzesła, szukał czapki, biegał po pokoju i siadał znowu, ale ksiądz się nie dał, mówił coraz ciszej i coraz częściej wołał na Jaśka o ogień i coraz częściej uderzał cybuchem w podłogę, był to znak, że się zapalał.
Przerwał im rozprawy Karczmarek, który szurgał nogami w ganku i głośno nos wycierał, a wszedłszy do pokoju, bat postawił w kącie, zatarł ręce i witał się poważnie ze wszystkimi.
— Spóźnił się pan na obiad, to chociaż kawy pan się napije z nami.