Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 045.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówię wam, że rozpływa się w ustach. No, jedzcież, bo obrazicie Ankę, ona go robiła sama i przysłała mi.
— Księże Szymonie, przecież zaraz idziemy na obiad.
— Nie masz głosu, dziewczyno, bądź cicho. Widzisz ją, będzie się tu rządzić jak szara gęś. Pijcież panowie.
— Czekamy na księdza dobrodzieja.
— Nie piję, moi dobrodzieje kochani, nie piję. Anusia, wyręcz-no mnie dziewczyno.
Wybiegł i po chwili powrócił z dosyć dużym gąsiorkiem pod pachą, zaginając równocześnie sutannę, która mu się odpinała ustawicznie.
— A teraz na zakończenie napijemy się winka, no, napijemy się i basta. Patrz-no dziewczyno, to poziomkowe, to samo, któreśmy razem trzy lata temu robili. Patrzcie, jaki ma kolor. Czyste słońce o zachodzie, czyste słoneczko, a jaki zapach, o, powąchajcie-no!
I podtykał im pod nos butelkę, która buchała zapachem poziomek.
— Ależ księże! Ksiądz mi tak gości uraczy, że nie będą mogli jeść obiadu.
— Cicho Anka, z Bożą pomocą zjemy i twój obiadek, zjemy! Słuchajcie-no dzieci... a gdybyśmy tak spróbowali wędlinek, co? tak z majowymi grzybkami, he? No, moi dobrodzieje kochani, moje dzieciątka, zróbcie mi tę przyjemność. Nie przyjmę was ananasami, bo nie mam, biedny sługa Chrystusów jestem, ale co mam, to bierzcie. Anka, a proś-że za mną. Stachu, bo cię cybuchem przemierzę, jak będziesz taki niemrawy, ruszaj-że się chłopcze.