Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 027.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony! — zawołał pan Adam, przystając przy jednem z okien.
— Na wieki wieków! — odpowiedział Liberat, który w swoim biało-czarnym habicie dominikańskim, chudy, zgarbiony, wlókł się nad ścianą.
Podniósł wybladłe i jakby nieprzytomne oczy, patrzył długo, nim poznał, kto do niego zagadał.
— Jakże zdrowie? Bo wczoraj mówił ksiądz Szymon, że ojciec zdrowszy.
— Nie, nie... niezdrowszy — szeptał ksiądz blademi ustami.
Jego szara wyschnięta twarz, podobna w tonie do tych otaczających murów, rozjaśniła się jakby uśmiechem.
— Może ojciec będzie łaskaw przyjść dzisiaj do nas na obiad?
— Nie, nie! Nic już jeść nie mogę, żyję oczekiwaniem, bo dziś lub jutro umrę...
— Co też ksiądz mówi — zaprotestował energicznie pan Adam, ale ksiądz Liberat uśmiechnął się i głaszcząc się po twarzy gałązką bzu kwitnącego, odetchnął tym zapachem i szepnął głucho:
— Śmierć już stoi przy mnie! Śmierć już jest we mnie! — powtórzył mocniej, aż się pan Adam cofnął nieco, a Waluś przeżegnał się ze strachu.
— Był u mnie dzisiaj w nocy przeor — dodał cicho.
— Jezus Marya! Przywidzenie, mój ojcze i nic więcej. Przeor, toż on umarł z pietnaście lat temu.
— Był. Widziałem go! Modliłem się na chórze i kiedym schodził do celi, zobaczyłem jak szedł przedemną korytarzem, do każdej celi pukał i z każdej celi, odpowiadał mu głos jakiś, a on szedł dalej jakby