Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 023.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej zimną rosą gwiazd i miliardami słońc i planet, głuchej, tajemniczej, strasznej.
Nie, Maks usnąć nie mógł.
Słowik, który śpiewał pod oknem, tak go rozdrażnił, że chciał go spłoszyć — ale ptak nie słyszał, siedział na kołyszącej się pod nim gałązce i śpiewał cudowne trele, lał całe potoki dźwięków, rozsypywał tony jak perły, które spływały na ogród, na kwiaty, niby kaskada rozsiewająca czar niewysłowiony. Samiczka gdzieś z głębi drzewa odpowiadała mu sennem i apatycznem ćwierkaniem.
— Ażeby cię dyabli wzięli z twoim piskiem! — zawołał zirytowany i rzucił kamaszem w krzak, ptak zfrunął na inny krzew, a gdy Maks zamknął okno i powrócił do łóżka, słowik powrócił na dawne miejsce i śpiewał dalej, co Maksa tak rozgniewało, że odwrócił się do ściany, głowę okręcił w kołdrę i zasnął dopiero nad ranem.
Prócz pana Adama nikt dobrze nie spał tej nocy we dworze kurowskim.
Szczególniej Anka, której ta długa rozmowa z Karolem nie uspokoiła, a przeciwnie, zaczęła budzić w niej jeszcze ciemne podejrzenia, że coś przed nią ukrywa — ale ani przez mgnienie nie przypuszczała, że ukrywał obojętność, że już z trudem i wysiłkiem udawał miłość.
Nie podejrzywała go, bo sama kochała całą potęgą namiętnego, dwudziestoletniego serca.
A potem i dla tego spać nie mogła, że marzyła — marzyła o tem łódzkiem życiu, o przyszłości niedalekiej, o tem, że za miesiąc opuścić musi Kurów, gdzie tyle lat przemieszkała.
— Co ja w Łodzi będę robić? — snuło się jej