Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 016.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że ty jesteś Zajączkowski, herbu barania skórka. Jasiek, ognia.
— A, Panie Jezu Chryste, co ten ksiądz wygaduje. Tomek, huncwocie jeden, a zakładaj konie — ryknął do kuchni, gdzie jego stangret jadł kolacyę i nie żegnając się wybiegł, ubrał się w ganku i poleciał, ale powrócił za chwilę, bo zapomniał czapki, której szukał po wszystkich pokojach, a znalazłszy ją, przybiegł do stołowego pokoju, huknął pięścią w stół i zawołał wściekle:
— Jegomość podziękuj Bogu, ze cię ochrania sukienka kapłańska, bo inaczej jabym jegomościa nauczył, co to jest mówić: Zajączkowski herbu barania skórka, jabym nauczył — krzyczał, bijąc raz po raz w stół.
— Nie wylewaj waść herbaty, dobrodzieju mój kochany — rzekł spokojnie ksiądz Szymon.
— Usiądźcie-no, o co tu się gniewać, no siadajcież sąsiedzie — zapraszał pan Adam.
— Nie usiądę! Noga moja tutaj więcej nie postoi, gdzie mnie obrażają.
— Nie wylewaj waść herbaty i jedź z Bogiem — szeptał ksiądz, unosząc swoją szklankę, która tańczyła po stole, wstrząsanym uderzeniami pięści.
— Jezuita, jak Boga jedynego kocham! — wrzasnął Zajączkowski, huknął raz jeszcze w stół i poleciał.
Na podwórzu, a potem i na drodze jeszcze słychać było jego głos łączący się z turkotem bryczki, którą odjeżdżał.
— Rozgrzana pała, o! Słyszane to rzeczy, żeby się o byle słowo tak obrażać!
— A bo mu też ksiądz dojechałeś do żywego mięsa.
— To czemu gada głupstwa.