Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 419.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, polka, to uosobienie głupoty, fałszu, kaprysów, złych instynktów, to...
— Macie bogaty słownik synonimów — przerwał mu ironicznie.
— Ja pana nie proszę o uwagi — syknął, wyszczerzając swoje kły rzadkie.
— Ja znowu nie błagam o zwierzenia.
— Pan prezes prosi pana! — zawołał robotnik, wsadzając głowę do laboratoryum.
Karol poszedł do Bucholca.
Murrayowi zrobiło się nieco przykro, wstydził się własnej porywczości, ale pomimo to, gorycz zawodu, przesycała go głuchą nienawiścią do całego świata, a w szczególności do kobiet, bo w oddziale farb suchych, których tarciem zajętych było kilka kobiet, usłyszawszy głośne rozmowy i śmiechy, wywarł na nich złość swoją; wybił jedną, a pozostałe wypędził natychmiast z roboty, a potem łaził po fabryce i szukał tylko okazyi, aby krzyczeć, zapisywać na kary i wyrzucać.
Bucholc siedział w drukarni i witając się rzekł do Karola:
— Knoll przyjeżdża w sobotę. Niech pan przyjdzie do mnie wieczorem, na górę.
— Dobrze; ale po co prezes wychodzi z domu, takie spacery mogą być szkodliwe.
— Nie mogę już wysiedzieć w domu. Nudzi mnie wszystko, potrzebuję ruchu.
— A to czemuż pan prezes nie pójdzie gdzie na spacer?
— Jeździłem dzisiaj, nudzi mnie to więcej jeszcze. Cóż słychać?
— Robi się jak zwykle.