Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 387.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzkości i myślę, że jeśli się nie opamiętają, to ludzkość prędzej zginie, niż to przewidują geologowie.
Szli pustym trotuarem w górę ulicy.
Wysocki po długiem milczeniu zabrał głos i zaczął namiętnie dowodzić, że złe nie tkwi w tem, że wszyscy pracują za wiele, a w tem, że nie wszyscy pracują.
Myszkowski nic nie odpowiedział, bo zaraz się z nimi pożegnał i poszedł do domu.
Borowiecki sennym wzrokiem patrzał w uśpioną cichą ulicę.
Halpern podchwycił to spojrzenie i zaczął:
— Pan się przypatruje miastu! Pan sprawdza, że Myszkowski racyi nie ma, bo jakby robili jak on chce, toby tutaj nie stały te domy, te pałace, te fabryki, te składy, tu nie byłoby Łodzi! Byłby ładny kawałek lasu, gdzieby sobie mogli obywatele wyprawiać polowania na dzikie świnie!
— Nam nic nie szkodziłoby to, panie Dawidzie.
— Panu może nie, panu Wysockiemu to nie wiem, ale dla mnie potrzebną jest Łódź, mnie potrzeba fabryk, wielkiego miasta i wielkiego handlu! Co ja robiłbym na wsi? co ja robiłbym z chłopami — wykrzyknął.
— Byłbyś pan pachciarzem — rzekł zimno Borowiecki, oglądając się za dorożką.
— I pomiędzy nimi jest taka konkurencya, że z głodu umierają.
— Tylko ci, co nie umieją oszukiwać chłopów i obywateli.
— To jest gadanie? to jest tylko antisemickie gadanie, w które pan nie wierzy, bo pan dobrze wie, że płotkę zjada duży kiełbik, kiełbika zjada okoń, a okonia