Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 382.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bucholcowi szło o to, aby go zatrzymać jak najdłużej w pokoju, a nie mógł powiedzieć mu prosto w oczy aby został.
Ta dziwna rozmowa prędko go zmęczyła i w końcu skinął, żeby sobie szedł spać.
Pozostał sam i te obawy samotności, te jakieś dziwne, ciemne trwogi zaczęły mu przenikać duszę coraz ostrzejszemi włóknami.
Nasłuchiwał pilnie odgłosów z ulicy, ale ulica spała, a słabsze echa nie były w stanie przedrzeć się przez żelazne obite wojłokiem okiennice.
Uniósł się na łokciu i z zapartym oddechem, kurczowo ściskając rewolwer słuchał długo, bo mu się wydało, że słyszy coraz bliższy i wyraźniejszy odgłos kroków przez puste pokoje.
Nikt jednak nie szedł, tylko odgłos bijącego zegaru doszedł go jękliwym dźwiękiem z któregoś z pokojów.
To mu się wydawać znowu poczynało, że ciężka aksamitna portyera, zasłaniająca drzwi, wydyma się tak dziwnie, jakby się za nią krył człowiek.
Uśmiechnął się z własnego złudzenia i znowu leżał spokojnie, przytłumiwszy światło.
Nie mógł jednak zasnąć.
Godziny płynęły tak strasznie wolno, że wydawały mu się nieskończonością.
I nie uspakajał się zupełnie, a nawet to zdenerwowanie i te wszystkie obawy wzrastały stopniowo i zwolna zamieniały się w jedną obawę śmierci.
Zdawało mu się, że zaraz umrze i tak jasno to zobaczył, tak nim ta straszna myśl zatrzęsła, tak go oszołomiła, że zerwał się z łóżka, jakby chciał uciekać,