Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 349.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku drzwiom, ale mu Kurowski zastąpił drogę bardzo żywo.
— Nie dziwacz, jesteś zirytowany na ludzi, a chcesz się odbijać na mnie. Zostań. Chciałbym, żeby nikt więcej dzisiaj nie przyszedł — dokończył.
— Karol został; usiadł w fotelu i tępym wzrokiem zapatrzył się w światło kilkunastu świec, pozapalanych w wielkich srebrnych kandelabrach, bo Kurowski nie cierpiał w mieszkaniu gazu, nafty i elektryczności.
— Odwołaj, że dzisiaj nie przyjmujesz nikogo, ja zaraz wyjdę.
— Ba, odwołać muszę, ale chce mi się jednocześnie widzieć i tego łódzkiego Hamlecika, Bernarda, który nietylko karykaturuje naśladownictwem moje słowa i definicye, ale i kolor moich skarpetek. Chciałbym również zobaczyć to mięso — Maksa i tego wilka niemieckiego — Kesslera, nie mówię już o reszcie. Brakowało mi was przez ten czas.
— Nie miał cię kto bawić w chorobie?
— Istotnie, przyznam ci szczerze, że wy bywacie nieraz wysoce zabawni.
— Dobrze wiedzieć o tem, muszę ci w imieniu wszystkich podziękować za szczerość.
— A, trudno nie być szczerym — zawołał takim akcentem żartobliwym, że obaj spojrzawszy sobie w oczy uśmiechnęli się i zamilkli.
Kurowski poszedł do drugiego pokoju i powrócił za chwilę.
Karol spoglądał na niego, i czuł jakąś niezwykłą potrzebę mówienia, wypowiedzenia się nawet choćby półsłówkami, a milczał, bo wobec jego zimnej twarzy i gryzącego ironią spojrzenia, zamykał się w sobie i co-