Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 347.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trawińscy być mieli, bo on wczoraj był u mnie i mówił.
— A byli. On się nudził w tem żydowsko-niemieckim morzu, a ona robiła sensacyę swoją urodą i wykwintem. Była także i Smolińska.
— Była? To wypadek dnia. Jakże znajdujesz tą antyczną piękność?
— Że jest bardziej antyczną niż piękną.
— Masz racyę, jej uroda ma więcej sławy niż piękności. Obmówili ją za odległej młodości, że jest piękną i ta plotka kursuje z jednaką siłą przez szereg pokoleń.
Borowiecki skrzywił się tylko do uśmiechu i zamilkli.
— A jednak tobie coś jest?
— Dlaczego przez całe trzy tygodnie nie byłeś w Łodzi? — zapytał, nie odpowiadając na pytanie.
— A, dlaczego? — zaczął podrzucać nóż i chwytać ze zręcznością żonglera. — Dlaczego? oto dla tego — obrócił się do niego ramieniem i pokazał lewą rękę na temblaku.
— Wypadek?
— Tak, dwa cale stali.
— Kiedy? — zapytał prędko jakby z niedowierzaniem.
— Dwa tygodnie temu — odpowiedział ciszej i jego brwi czarne napięły się niby łuki nad oczami, świecącemi twardo i surowo.
Teraz dopiero Borowiecki spostrzegł jakąś chorobliwą zielonawą bladość jego twarzy i wpadnięte oczy.
— Kobieta? — rzucił więcej do siebie niż do niego.