Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 337.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W poniedziałek przyjdźcie do kantoru pana Bucholca, to wam wypłacą. Zaczekajcie jeszcze ten dzień.
— Adyć ja czekam, wielmożny Panie: lato zeszło, kopania zeszły, twarda zima zeszła i wiosna nadchodzi, a ja czekam, wielmożny Panie. Bieda me z dzieciamy źre kiej ten zły zwirz, a znikąd poratowania nima, jaże mi już mocy i pomyślunku brakuje do ścierpienia. A jak me wielmożny Pan, nasz dziedzic i ociec kochany nie poratuje, to już pewnikiem zmarniejemy.
Zaczęła płakać cicho i z rozpaczliwą bezradnością patrzyła mu w oczy.
— Przyjdźcie w poniedziałek, jak wam powiedziałem — szepnął i wszedł do mieszkania, polecając Mateuszowi zanieść tej kobiecie rubla.
— To ona jeszcze jest? Wyrzuciłem ją z sieni już trzy razy, a ta jak suka wraca podedrzwi i skomle ze swojemi szczeniętami. Nima co, ino ją trzeba sprać.
— Dasz jej pieniądze i ani ją tkniesz palcem, słyszysz! — krzyknął podrażniony, wchodząc do pokoju.
Maks z fajką w zębach leżał na otomanie, a Murray, ubrany czarno z bardzo wzruszoną twarzą siedział przy nim i słodko patrzył w dno kapelusza, który trzymał w ręku.
Szczęka latała mu szybciej niż zwykle, bo przeżuwał ustawicznie i podrzucał garbem tak często, że pół surduta wjechało mu aż na kark.
Karol kiwnął im tylko głową i poszedł do swojego pokoju.
Uporządkował papiery na biurku, poprawiał kwiaty w wazonach, przyglądał się długo fotografii Anki, otworzył list czekający na niego ale nie czytał, odłożył i za-