Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 329.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obrywał hyacynty rozkwitłe, stojące na stoliczku, obok którego usiadł.
Patrzyła na niego zdumionemi i jakby wylękłemi oczami.
— Mogłam tak samo myśleć o L. Landau, o którym ze znajomych, jakich nazwiska mogłeś wymienić z równą domyślnością, jeśli nie uwierzyłeś moim słowom.
— Przepraszam cię, Mela, zrobiłem ci przykrość?
— Tak, bo wiesz, że nigdy nie mówię tego, czego nie myślę.
— Daj mi rękę.
Wysunęła mu dłoń obciśniętą w białą rękawiczkę z szarem wyszyciem.
Odpiął guziczki i pocałował ją w dłoń dosyć mocno.
— Skoro Wysockiemu wolno, wolno i mnie! — tłómaczył, gdy mu dosyć ostro wyrwała rękę. — Ale, a propos Landaua. Mówili mi na mieście, że wychodzisz za niego, czy to prawda?
— A coś odpowiadał tym, którzy ci mówili o mojem małżeństwie?
— Że to pogłoska, która się nigdy nie sprawdzi.
— Dziękuję, bo się istotnie nie sprawdzi. Daję ci słowo, że za niego nie wyjdę — dodała silniej, widząc niedowierzanie w jego oczach.
Po jego chudej nerwowej twarzy przeleciał błysk zadowolenia.
— Wierzę ci, ja ani chwili nie przypuszczałem, żebyś mogła iść za niego. Ty i taki kantorowicz ordynarny, przecież to zwykły macher bez wychowania, brudny żydziak. Wolałbym już w ostatnim razie Wysockiego dla ciebie.