Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 320.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzą na nas! Żegnam pana. Nie mam panu nic do powiedzenia, przeszłość tak zamarła w mojem sercu, że jej już nie pamiętam, a jeśli chwilami wspominam, to ze wstydem.
Powlekła przyćmionem łzami spojrzeniem po jego pobladłej twarzy i odeszła.
Te ostatnie słowa były nieprawdą, ale włożyła w nie całą swoją zemstę, której teraz idąc wolno przez salon tak bardzo żałowała, że miała nieprzepartą chęć powrotu do niego i rzucenia mu się do nóg, błagania o przebaczenie — ale nie powróciła, szła wolno, uśmiechając się do znajomych i zamieniając słowa i spojrzenia z nimi, a nie widząc prawie nikogo.
Przyjechała do Endelmanów umyślnie dla Karola, zdecydowała się na ten krok po długich miesiącach cierpień, po strasznych szamotaniach z tęsknotą i z miłością, które ją całą przepalały.
Chciała go widzieć i mówić z nim, bo na dnie jej dumnego serca, pod rumowiskami cierpień i zawodów, tlił się ostatni płomyk nadziei, że on ją kocha jeszcze, że tylko jakieś niewytłumaczone przyczyny rozdzieliły ich chwilowo, po których wyjaśnieniu i usunięciu...
A teraz wracała jak grób, w którym ostatnie ślady życia zgniły i rozpadły się w strzępy pokryte wielką, martwą cichością nocy wiecznej.
Borowiecki poszedł pomiędzy ludzi do bufetu aby się orzeźwić, bo połknął jej słowa ostatnie, jak wilk połykający zamrożoną w tłuszczu sprężynę, która teraz rozprężała się zwolna i darła mu wnętrzności ostrym, przenikliwym bólem.
Byłby wszystko zniósł i łzy i rozpacz i wyrzuty, ale tej pogardy, jaką go spoliczkowała, znieść nie mógł,