Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 296.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

któr zaraz będzie w domu familijnym u jednego robotnika, to mógłby cię obejrzeć.
— Zdrowa jestem, nie mogłam tylko wcale spać.
— Kochana Mela, ja wiem, dlaczegoś nie mogła spać — wykrzyknął uradowany i pogładził ją po twarzy pieszczotliwie. — Potrzebowałaś trochę myśleć o nim, ja to rozumiem.
— O kim? — zapytała ostro.
— O swoim przyszłym. Ale przysyła przezemnie ukłony, będzie tutaj po południu.
— Nie mam żadnego przyszłego, a jak przyjdzie, to możesz go sobie Zygmunt przyjąć.
— Słyszy ojciec, co ta głupia mówi? — wykrzyknął ze złością.
— Sza, Zygmunt, przed ślubem wszystkie panny tak mówią.
— Jak się nazywa ten... pan? — zapytała pod wpływem jakiejś nowej myśli.
— Ona nie pamięta! co to za nowy kawał?
— Zygmunt, ja do ciebie się nie odzywam, to możesz dać mi zupełny spokój.
— Ale ja do ciebie mówię, to mnie słuchać powinnaś! — wykrzyknął rozpinając szybko mundur, co robił zawsze w irytacyi lub wzruszeniu.
— Sza... sza... dzieci. Ja ci powiem Mela, on się nazywa Leopold Landau, on jest z Częstochowy, to jak chcesz, żeby się nazywał? W Sosnowicach mają fabrykę. Wolfisz et Landau, to solidna firma, samo nazwisko ma wagę!
— Ale nie dla mnie! — odpowiedziała dobitnie.
— Zygmuś! ja tobie kładę letni mundur, ty potrzebujesz letni mundur, co?