Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 284.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po mieście, nudzą mnie wyjazdy za granicę, bo nie cierpię hotelowego życia, a teatr jeszcze mnie zajmuje czasem, bo zatarga nerwami, zdenerwuje, a lubię gdy mną coś zatarga do głębi.
— Co jest Meli? — przerwał, nie słysząc, co mówiła.
— Zaraz się dowiesz.
— Nie, nie, nie — zaprzeczyła Mela, dosłyszawszy zapytanie i odpowiedź.
Weszli do oświetlonego przedpokoju pałacu Mendelsohna.
— Pan Endelman jest? — rzuciła Róża zapytanie lokajowi, razem z kapeluszem i długą peleryną.
— W myśliwskim pokoju i prosi, żeby tam jaśnie państwo przyszli.
— Chodźmy do myśliwskiego, tam będzie cieplej niż w moim buduarze, cieplej niż tutaj — mówiła, prowadząc ich przez szereg pokojów, słabo rozświetlanych przez kandelabr sześcioramienny, jakim oświetlał drogę lokaj.
Pokój był Stanisława Mendelsohna, młodszego syna Szai, a nazwa jego pochodziła od dywanu ze skór tygrysich i takichże portyer u drzwi i od mebli z rogów bawolich, obitych skórą o długiem, popielatem włosiu; masy broni wisiały na ścianie dookoła olbrzymiego łba łosia, z potężnymi łopatkowatymi rogami.
— Czekam całą godzinę — odezwał się Bernard, nie wstając nawet na powitanie; siedział pod łosiem i pił herbatę.
— Dlaczego nie przyszedłeś po nas do teatru?
— Bo nigdy nie chodzę na szopki teatralne, przecież o tem wiesz, to dobre dla was!