Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 280.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc ja pracować nie chcę?
— Może pan i chcesz, tylko to nie wystarcza w Łodzi, tu trzeba umieć pracować. Dlaczegoś pan nie siedział u Weisblata? miejsce było niezłe.
— Słowo honoru, nie winienem nic. Dyrektor mnie prześladował tak, że nie mogłem wytrzymać, obrażano mnie ciągle...
— Tych, co obrażają, bije się po zębach, a przedewszystkiem nie daje się powodów ani do żartów, ani do obraz. Musiałem się wstydzić za pana.
— Dlaczego, przecież pracowałem uczciwie.
— Wiem, ale musiałem wstydzić się pańskiego niedołęztwa.
— Tak robiłem jak umiałem i mogłem — szepnął ze łzami w głosie.
— Nie płacz–no pan u dyabła, nie facyenduje mi pan ślepego konia, więc wierzę na zwykłe słowo.
— Słowo honoru daję, ale pan mnie obraża...
— Więc wracaj pan z Bogiem do domu, sam trafię na Piotrkowską.
— Żegnam — rzucił krótko Jaskólski i zawrócił do powrotu.
Wysockiemu, wstyd było własnej brutalności względem tego niedołęgi, ale bo go tak irytował, że nie mógł się powstrzymać.
— Panie Jaskólski — zawołał za odchodzącym.
— Słucham pana.
— Może panu potrzeba pieniędzy, kilka rubli mogę pożyczyć.
— A nie, słowo honoru daję, że dziękuję — bronił się słabo i już zmiękł i zapomniał o obrazie.