Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 263.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wdzięku w rozmowie, w ruchach, jak cudownie miękko podnosi głowę.
— Gorąco mówisz o niej.
— Domyślnie-głupio się uśmiechasz i na nic, bo ja się w niej nie kocham, ani nawet mógłbym kochać. Podoba mi się tylko jako typ pięknej kobiety o bardzo uduchowionym wyrazie, ale to nie mój typ, chociaż przy niej wszystkie nasze łódzkie piękności, to zwykły perkal przy czystym jedwabiu.
— Ufarbuj go na swój kolor.
— Daj spokój z farbiarskimi dowcipami.
— Już idziesz? to razem pójdziemy.
— Ba, mam jeszcze interes na mieście.
— Czyli mam cię nie krępować sobą.
— Cudownieś pojął. Kłania ci się Kurowski, w sobotę będzie i zaprasza na zwykłą kolacyę, a tymczasem zapytuje listownie, czy gruby szwab, to niby ty, nie schudł, a cienki żyd nie utył — to do Moryca.
— On zawsze bawi się w dowcipy. Bucholc wziął jego chemikalia?
— Już od miesiąca używamy.
— To on dobrze stanie, bo słyszałem, że Kessler et Endelman zawarli z nim również umowę.
— Tak, pisał mi o tem. On już jest na najlepszej drodze do majątku, już go robi nawet.
— Niechaj robi i my go mieć będziemy.
— Wierzysz w to Maks?
— Po co ja mam wierzyć, ja wiem, że mieć go będziemy, przecież jest do zrobienia, co?
— O jest, ma racyę i zrobimy go. Ale jeśli w domu zastaniesz Horna, bo miał przyjść do mnie, to