Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 260.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przytomności, nawymyślać mi w taki miły sposób, że musiałem wymówić miejsce.
— Tak spokojnie mówisz o tem? — wykrzyknął Maks, widząc, że Karol podniósł się i oglądał włóczkowe, czerwono-żółte patarafki, na jakich stały lichtarze i lampy.
— Prędzej czy później musiałbym to zrobić. Skorzystałem tylko z doskonałej okazyi, bo mój kontrakt kończy się dopiero w październiku.
— Czyli miałeś sposobność na brutalstwa odpowiedzieć oburzeniem z dodatkiem swojej dymisyi.
Karol zaczął się śmiać, chodził po pokoju i oglądał szeregi kredkowych portretów, wiszących na ścianach.
— Cała mądrość życia polega właśnie na tem, aby w porę się oburzać, śmiać, bawić, gniewać, pracować, ba! aby nawet w porę wycofać się z interesów. Czyje to portrety?
— To nasza menażerya familijna. Rozumiem wartość tego co mówisz, ale nigdy nie potrafiłem się uchwycić takiej chwili, nigdy nie mogłem się przystosować, zawsze mnie ponosi.
„Sąd bez miłosierdzia czyńcie temu, kto nie czynił miłosierdzia”.
Czytał Karol głośno biblijny werset, wyszyty czerwonym jedwabiem na kanwie, oprawnej w dębowe ramy i zawieszonej pomiędzy oknami.
— Ach, czytasz święte protestanckie maksymy. To starym niemieckim obyczajem wyszyto i powieszono.
— A wiesz, to mi się podoba, te biblijne wersety nadają oryginalny ton domowi.
— Masz racyę. Był u nas Trawiński.