Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 254.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

częły gonić ze wszystkich sił i krzyczeć na dziadka, który zastawiał się krzesłami, chował za kredensy i wciąż wymykał się im z rąk, aż wreszcie pozwolił się im złapać w jakimś kącie, wziął je obie pod pachy i przyniósł z powrotem do stołu, a potem pozwolił się zrewidować i powyciągać z kieszeni lalki, jakie przyniósł dla nich.
Radość zapanowała niezmierna w gromadce, która skupiła się przy małym stoliczku pod oknem i oglądała szczegółowo lalki, wydzierając je sobie z rąk.
Dziadkowie bawili się wybornie, tylko Berta zatkała uszy i utonęła w książce, a Maks głośno gwizdał, żeby nie słyszeć tych dzikich wrzasków, był zresztą zły na ojca, czuł bowiem po jego rozmowie, że musiał znowu pożyczyć komu pieniędzy lub zaręczyć za kim, bo ilekroć to się stało, stary zawsze przynosił dzieciom lub wnuczkom, jak teraz zabawki, unikał Maksa i był bardzo słodkim i serdecznym w obejściu ze wszystkimi, biorąc gorący udział w rozmowie każdej; tym sposobem unikał interpelacyi synowskiej.
Dzisiaj było tak samo.
Przy kolacyi rozmawiał bezustannie, pousadzał sam dzieci i najtroskliwiej ich pilnował, wciąż żartując z frau Augusty, która zawsze jednakowo odpowiadała:
— Ja, ja, herr Baum — uśmiechając się bezmyślnie długimi, żółtymi i krzywymi zębami.
— Gdzież pan Józef? schowała go sobie pani do ogryzania na później?
— Pan Józefa zaraz przyjdzie, i nim swoje dwa nieodstępne koty zdążyła utulić na obszernem łonie, pan Józef Jaskólski wszedł.
Był to rodzaj praktykanta kantorowego, chłopak