Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 224.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dla takiej marnej sumy padać!
— Suma nędzna, ale ja tej sumy nie mam. Chciałem pożyczyć — nie mogę; nikt teraz w Łodzi gotówki nie ma, zrobił się taki popłoch, że wczoraj Grosglick odmówił dwudziestu tysięcy Rozenbergowi. To najlepiej mówi. Nikt, żaden prawie bank nie chce najsolidniejszych weksli dyskontować, wszyscy się boją, bo Łódź się trzęsie i co trochę, ktoś się zwala w dół. Na czem się to skonczy! A do tego sezon okropny! Ja mam przędzy gotowej w składzie za dziesięć tysięcy i pies się o nią nie pyta, stali odbiorcy zmniejszyli do połowy produkcyę, a ja robić dalej muszę, płacić ludziom muszę, żyć muszę i pchać tę maszynę, bo jak stanie na chwilę — to już po mnie. Jest źle, a tu przychodzą te bankructwa i dorzynają mnie do reszty. Co za czasy! Na całą fabrykę, na tyle maszyn, na moją osobistą uczciwość do tego, nie można pożyczyć piętnastu tysięcy rubli.
— Próbowałeś u Bucholca, on wczoraj podparł Wolkmana.
— Bo zrobił to na złość Szai, a zresztą, nie mogę za nic iść i prosić tego szwaba o pomoc. Brzydzę się nim, toby mi wprost ubliżało.
— Cóż z tego, kiedyby cię to niewątpliwie uratowało.
— A nie, on wie, co ja o nim myślę.
— Mógłbym ci u niego pomódz.
— Dziękuję ci, nie mogę, to byłoby nietylko wbrew moim zasadom, ale to byłoby wprost świństwem i poniżeniem, iść o pomoc do człowieka, którego się nienawidzi i któremu się wprost tego nie żenuje wyrażać.