Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 215.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konać, że to zwykła łódzka flondra. Żadna warszawska szwaczka nawet tego nie zrobi, raz że mają ładne nogi, i lubią je pokazywać, a po drugie — błocić suknie... fe?...
Skrzywił się pogardliwie i przystanął.
— Do widzenia. Muszę tutaj wstąpić — rzucił mu Karol i aby się go pozbyć, wstąpił na rogu pasażu Meyera do cukierni.
Przyszło mu zaraz na myśl, żeby „Kolonii” sprawić uciechę.
Kupił wielką tacę ciastek, pudełko cukierków i dołączył następujący bilet pod adresem Kamy:
„Niechaj dziecko nie płacze, i cukierkami podzieli się z Picolem, może drugi raz nie będzie kradł pantofelka i będzie pewne, że ten niegodziwy Karol zrobi wszystko, co tylko będzie można dla H.”
Wszystko to kazał posłać na Spacerową.
— Niechaj i one zarobią coś na moim interesie — szepnął wychodząc na ulicę.
Był tak zadowolony z siebie i ze świata, że kłaniał się na lewo i na prawo licznym znajomym, śpieszącym z obiadów do fabryk i kantorów i z pewną pobłażliwością spoglądał na Kozłowskiego, który po drugiej stronie ulicy szedł za jakiemiś kobietami i co chwila zaglądał im w oczy.
Wydał mu się śmiesznym, w palcie nakształt najzwyklejszego worka, z majtkami jasnemi ostentacyjnie zawiniętemi z ćwierć łokcia nad lakierkami i cylindrem na tyle głowy i z tą ruchliwą niesłychanie twarzą, podobną do mopsika.
Trotuary były literalnie zapchane robotnikami, biegnącymi z pośpiechem do fabryk na głos tych niezli-