Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 213.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Grandu. Patrzę wali wprost na mnie jakaś niewiasta. Kostyum — szyk, buzia — caca, figura zacna, włosy — smoła, oczy — szafir przykopcony, biodra — wal czwórką, wzrost — grzeczny, a jakże. No, smok nie kobieta! A usta, no, mówię dyrektorowi, dwa najwspanialsze zraziki.
— Musiał pan jeszcze nie jeść obiadu? — przerwał mu Karol.
— Dlaczego? — zapytał ostro, zsuwając cylinder w tył.
— Że panu przyszło takie kulinarne porównanie.
— Z dyrektora wesoły pasażer! — zawołał i po przyjacielsku klepnął go w brzuch. — Ma się wie, wykręciłem z miejsca i walę za nią. Ona furt idzie, a ja za nią. Za Nowym Rynkiem, tam na dole, błoto było na trotuarze, więc moja facetka parasolik pod pachę, sukieneczkę w obie rączki i jazda dalej! U! frajdę miałem zacną, nóżki wprost boskie, możnaby bucik całować. Obejrzałem ją ze wszystkich boków, a ta wciąż udaje, że mnie nie widzi. Wyprzedziłem i stanąłem przed jakąś wystawą, a kiedy nadchodziła, patrzę się jej w oczy. Uśmiechnęła się cudownie, buchnęło na mnie jak z pieca, spaliła mnie oczami. Idziemy dalej, ona naprzód, ja krok w krok za nią. Kto to może być? Za bardzo ostentacyjnie nie zwraca na mnie uwagi, to coś podejrzanego. A że ja mam pewną metodę, podług której oceniam kobiety, więc zaczynam oglądać ją na fest. Pozory miała wielkiej wytworności, ale zobaczyłem, że uczesana była niedbale, to pierwszy minus; kapelusz miała z pewnością paryzki, to znowu plus; kostyum drogi, wełna w najlepszym gatunku, solidnie zrobiony i dobrze przy-