Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 207.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owak, a zawsze się pokaże — mruczał Sierpiński ukontentowany, obcierając potężne, wyczernione wąsy.
— A ja pana kocham, bo pan jest porządny szlachcic, prawda ciociu?
— A ja Kamę panie dobrodziejski także...
— Kocham tak czy owak — dokończyła Kama ze śmiechem.
— Nie tyle ma Horn dzielności, ile zwykłego, bezmyślnego zawadyactwa — powiedział Karol niechętnie.
— Zabraniamy tak mówić o Hornie — wołały kobiety, spoglądając na Kamę, która puściła głowę Karola, odsunęła się gwałtownie i rozczerwieniona, a pałającemi oczami mierzyła go gniewnie.
— Nie odwołam com powiedział i nie przestanę tego dalej dowodzić. Chciał rzucić miejsce — mógł; miał jakie pretensye do Bucholca, mógł je wyłuszczyć; z Bucholcem łatwiej się porozumieć niż z innymi, bo Bucholc ma rozum. Ale po co było robić podobną awanturę, chyba tylko dla popisu, żeby o nim w Łodzi mówiono. Tak, chłopaczki będą podziwiać jego śmiałość i odwagę. Wielkie bohaterstwo — nawymyślać choremu człowiekowi. Bucholc mu tego nigdy nie daruje, będzie się na nim mścił do śmierci, on ma dobrą pamięć.
— O, to nie długo, dzięki Bogu, bo on podobno bardzo chory — zawołała z uniesieniem Kama.
— Kama, co ty wygadujesz?
— A zresztą, figę mu zrobi. Horn pojedzie do Warszawy, do domu i będzie sobie kpił z Bucholca. Prawda ciociu.
— A co nawymyślał szwabowi, to mu nikt tego nie odbierze.
— Bucholc ma długie ręce, dostaną i do War-