Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 202.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze wszystkich stron, gdy się wydostał do powozu i prawie galopem pojechał do kantoru.
Zastał tylko Bucholca i Horna, bo reszta już się rozprószyła na obiad.
— Pan za mocno akcentujesz swoje słowa — szeptał Bucholc, wyciągając się w fotelu.
— Nie umiem inaczej mówić — warczał Horn.
— Potrzeba, żebyś się pan nauczył, bo ja tego nie znoszę.
— To mi jest Schwam-drüber, panie prezesie — mówił prawie spokojnie, tylko usta mu drgały nerwowo, a niebieskie oczy pociemniały nagle.
— Do kogo to pan mówisz? — podniósł nieco głos.
— Do pana prezesa.
— Panie Horn, ja pana ostrzegam, bo ja za wiele cierpliwości nie mam, ja panu...
— Nie potrzebuję wiedzieć czy pan jest cierpliwy, czy nie, to mnie nie obchodzi.
— Nie przerywaj pan, kiedy ja mówię, kiedy Bucholc mówi!
— Nie widzę przyczyny, dlaczego nie może być cicho Bucholc, kiedy Horn mówi.
Bucholc zerwał się, ale tylko syknął z bólu, gładził przez chwilę okręcone nogi i oddychał ciężko, przykrył powiekami oczy, złość nim trzęsła, ale milczał, bo chciał panować nad sobą.
Horn, który z całą świadomością i nawet z pewną metodą rozdrażniał go coraz bardziej, złożył księgi, najspokojniej zabrał swoje ołówki, gumy i obsadki, owinął je w papier i schował do kieszeni.
Robił to wszystko bardzo wolno i spoglądał na Borowieckiego, który zdumiony jego zachowaniem i tą