Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 193.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.


— Przyjadę w tej chwili. Do widzenia — odpowiadał ze złością Borowiecki do telefonu, bo Lucy go prosiła, aby natychmiast przyjechał do lasku Milscha, bo ma niesłychanie ważny interes.
— Na taki czas jechać do lasku! Waryatka, jak Boga kocham — szeptał ze złością.
Od szóstej bowiem siedział w kantorze, nie miał ani chwili wolnego czasu, chodził do fabryki pilnować drukowania nowych deseni, jeździł do centralnego biura w kwestyi nadużyć, jakie Bucholc odkrył w głównym magazynie, latał, pisał, wydawał tysiące poleceń, tysiące spraw kotłowało mu się w mózgu, tysiące ludzi czekało na jego dyspozycye, setki maszyn oczekiwały rozkazów, kłócił się z Bucholcem, był zdenerwowany do tego kilkodniowem oczekiwaniem na telegram od Moryca, jak stoi bawełna, był zmęczony pracą, tem strasznem, codziennem jarzmem, jakie wyręczając Knolla wziął na swój kark, ogłuszony rozmiarami i ilością interesów, jakie musiał prowadzić, a tu jeszcze ta waryatka woła go gdzieś za miasto, na schadzkę.
Irytował się coraz bardziej.
Nie miał nawet dzisiaj czasu wypić herbaty, bo Bucholc chociaż chory, kazał się zanieść do kantoru