Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 187.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Potrzeba ci czego? — pytała, siadając na poręczy fotelu, przy ojcu.
— Nie. Twoje goście przyszły.
— Są wszyscy.
— Bawią cię dobrze?
Zaczął głaskać ją po włosach.
— Nie bardzo. Nawet Müller nudny dzisiaj.
— Czemu ich trzymasz, przecież my możemy mieć gości wesołych. Chcesz, to ja Stanisławowi dam notę, żeby poszukał, w Łodzi nie brak ludzi wesołych. Po co się masz nudzić za własne pieniądze. A Wysocki, co to za człowiek?
— Doktór, to taki inny, zupełnie nie łódzki człowiek, on ma arystokratyczną rodzinę, jego matka jest z hrabiów, on ma herby.
— Tylko nie ma ich na czem nosić. Podoba ci się?
— Dosyć, bo jest niepodobny do naszych i bardzo uczony.
— Uczony?
Pogładził wspaniałym ruchem brodę i słuchał uważniej.
— On napisał książkę, za którą mu jakiś uniwersytet w Niemczech dał złoty medal.
— Duży medal?
— Nie wiem.
Zżymnęła pogardliwie ramionami.
— My do szpitala będziemy potrzebować doktora, jabym go wziął jak on taki uczony.
— Dużo płacisz?
— Płacę. Ale tu nie o to chodzi, miałby dużą praktykę i służyłby w mojej firmie, to samo warto pie-