Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 174.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

— Co się stało Morycowi dzisiaj? — myślała Mela, wchodząc do wielkiego, dwupiętrowego domu narożnego, nazywanego pospolicie pałacem Szai. — Prawda, przecież ja mam pięćdziesiąt tysięcy rubli posagu, musi być w złych interesach i stąd ta gwałtowna czułość.
Nie mogła już myśleć więcej, bo wybiegła naprzeciw niej do przedpokoju jej najserdeczniejsza przyjaciółka Róża Mendelsohn, nieznacznie utykając na prawą nogę.
— Miałam już posłać po ciebie powóz, bo nie mogłam się doczekać.
— Odprowadził mnie Moryc Welt, szliśmy wolno, prawił mi komplementa no i tam dalej.
— Żydziak — rzuciła pogardliwie Róża, rozbierając ją i ciskając lokajowi kapelusz, rękawiczki, woalkę, okrycie, w miarę jak zdejmowała to z Meli.
— Przesyła ci ukłony bardzo uniżone.
— Głupi! Myśli, że go poznam na ulicy, jak mi się będzie kłaniał.
— Nie lubisz go? — pytała, przygładzając powichrzone włosy przed wielkiem zwierciadłem, stojącem pomiędzy dwoma olbrzymiemi sztucznemi palmami, w jakie cały przedpokój był ozdobiony.