Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 162.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest lepszy sposób — mówił półgłosem Fiszbin, rozdmuchując ogień w cygarze.
Nikt mu nie odpowiedział, bo się wszyscy dość pośpiesznie pochylili nad stołem, nad kartami, pokrytemi cyframi, które pośpiesznie sumował Zygmunt.
— Pięćdziesiąt tysięcy rubli winien! — zawołał.
— Ile ma? — zapytał ciekawie Moryc, wstając, bo Mela wyszła z pokoju.
— To się pokaże później, na ile procentów się ułoży.
— To jest interes do zrobienia.
— Pieniądze jakby były w kieszeni.
— Regina nie potrzebujesz się martwić?.
— Więc chcecie, abym plajtę zrobił? Nie myślę oszukiwać ludzi! — powiedział Grosman stanowczo, wstając od stołu.
— Ty musisz się ułożyć, bo inaczej ja wycofuję swój posag z interesu i biorę rozwód, co ja mam żyć z takim hrabią, co ja mam się martwić!
— Cicho Regina, Grosman się ułoży na dwadzieścia pięć procent, bądź spokojną, ja w tem jestem, sam przeprowadzę ten interes — pocieszał ją stary Grünspan.
— Albert ma małe robaczki w głowie, jak się to nazywa, Moryc? — zapytał Fiszbin.
— Kiełbie we łbie — rzucił prędko i zniecierpliwiony miał ochotę iść do Meli.
— Chcesz posag — weź; chcesz rozwodu — dam ci go; chcesz te pieniądze, które ja mam jeszcze — zabierz; mnie już życie zbrzydło w tem piekle łajdackiem. Ja z tobą, Regina, nigdy do ładu nie dojdę; nie było dzieci to mi wciąż gadała, że jej wstyd się pokazać na ulicę, ma ich teraz czworo, to znowu nie zadowolona.