Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 160.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Moryc siadając obok najmłodszej córki firmy Grünspan et Landsberger.
— Kłaniałam się wszystkim, nie widziałeś? — szepnęła podsuwając herbatę Zygmuntowi.
— Wolałbym, żebyś się ze mną osobno przywitała — mówił cicho, mieszając herbatę.
— Na cóż ci to? — podniosła na niego szaroniebieskie smutne oczy i twarz bardzo ładną o niesłychanie regularnych rysach.
— Na co? bo ja bym bardzo chciał, żebyś zwracała na mnie uwagę; mnie zresztą robi wielką przyjemność patrzeć na ciebie i mówić z tobą, Mela.
Uśmiech przebiegł po jej wypukłych, bardzo ładnych ustach, podobnych w kolorze do bladych sycylijskich korali, nie odezwała się jednak, rozlewając herbatę na spodek, który wziął ojciec i pił z niego, nie przestając chodzić po pokoju.
— Czy ja co śmiesznego powiedziałem? — pytał podchwyciwszy ten uśmiech.
— Nie, przypomniało mi się tylko, co mówiła pani Stefania dzisiaj rano, podobno wczoraj w teatrze mówiłeś jej, że nie potrafisz flirtować z żydówkami, że to rodzaj kobiet, który na ciebie nie działa. Mówiłeś tak? — utkwiła w nim oczy.
— Mówiłem, ale raz, że ja z tobą nie flirtuję, a po drugie, że ty właśnie nie masz w sobie nic a nic żydowskiego. Słowo honoru daję! — dorzucił prędko, bo znowu taki sam uśmiech przebiegł jej po ustach.
— Czyli, że jestem w twoim rodzaju. Dziękuję ci Moryc za szczerość.
— Czy cię to gniewa, Mela?
— Nie, jest mi to zupełnie wszystko jedno — su-