Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 149.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w hawelokach z pelerynami, żydzi w długich surdutach zabłoconych, żydówki przeważnie piękne w aksamitach, którymi zamiatały błoto na trotuarach.
Wrzawa napełniała ulice, przepychano się ze śmiechem, tłoczono, spacerowano w górę ulicy aż do Przejazd lub Nawrot i z powrotem.
Przed cukiernią na rogu Dzielnej grupa młodzieży kantorowej przeglądała przepływające tłumy kobiet i robiła głośne uwagi i porównania, nie tyle uprzejme ile głupie, wybuchając co chwila szalonym śmiechem, bo Leon Cohn stał z boku i robił swoje zwykłe witze, z których się sam śmiał najgłośniej.
Bum-Bum stał na froncie grupy pochylony i wciąż trzymał binokle obu rękami i przypatrywał się kobietom, które przechodząc przez ulicę przecinającą trotuar, musiały unosić sukien.
— Patrzcie, patrzcie, jakie nóżki! — wołał, cmokając ustami.
— Ta ma dwa patyki w pończochach!
— Aj! jak się Salcia dzisiaj wypchała!
— Uwaga! Szaja jedzie — zawołał Leon Cohn, kłaniając się uniżenie Szai, który rozparty niedbale w powozie przejeżdżał obok nich.
Kiwnął im głową.
— On wygląda jak stara „resztka”.
— Panienko, bo sunia się błoci! — wołał za jakąś dziewczyną Bum-Bum.
— Niech osoba pokaże, co osoba ma! — gadał Leon.
— O co idzie, o tę troszkę...
— Moryc, chodź do nas! — zawołał Leon, zobaczywszy nadchodzącego Welta.