Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 132.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

similia similibus curantur, jest zasadą, naturze ludzkiej najbardziej odpowiednią, jest jedynie prawdziwa. Pan prezes stwierdza ją na sobie najlepiej.
— Dotychczas tak, ale jak się zmieni na gorsze, to możesz być doktór pewnym, że cię obiję kijem i każę razem z całą twoją blagą zrzucić ze schodów.
— Kto daje nowe prawdy, bierze w nagrodę męczeństwo — szepnął sentencyonalnie, dmuchając w mleko.
— Daj spokój z męczeństwem, ty bierzesz w nagrodę cztery tysiące rubli i twarz ci się świeci sadłem jak latarnia.
Doktór podniósł w górę okulary, jakby powoływał sufit na świadka ile cierpi i jadł dalej kaszę z mlekiem.
Półmisek sałaty z oliwą i drugi z kartoflami stał przed nim.
Umilkli.
Lokaje niby cienie przemykali się bez szelestu, śledząc, co mógł kto potrzebować.
Jeden stał za Bucholcem i podawał natychmiast to, na czem wzrok jego zatrzymywał się.
— Kundel! — mruczał czasami Bucholc, gdy się opóźnił lub źle podał.
Bucholcowa z drugiej strony stołu siedziała, nie biorąc zupełnie udziału w rozmowie.
Jadła bardzo wolno, żując przednimi zębami uśmiechała się niby maska woskowa blademi ustami, spoglądała martwym wzrokiem na Borowieckiego, poprawiała chwilami koronkowy czepeczek, który stroił jej siwe włosy gładko przyczesane nad czołem żółtem i suchem, o pozapadanych skroniach, głaskała papugę, widzącą na poręczy krzesła niby pęk barw najjaskrawszych, małą, pomarszczoną, żółtą ręką.