Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 126.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Nieszczęścia nas prześladowały, grady, pomór, susze, ogień i doprowadziły do ostatecznej ruiny i takiej, że dzisiaj mąż mój sparaliżowany dogorywa.
— Niech zdechnie! — rzucił twardo.
„A ja z czworgiem dzieci umieram z głodu. Zrozumie pan prezes okropność mego położenia, okropność tego kroku, jaki robię ja. wychowana w innej sferze, jako kobieta z towarzystwa, muszę się poniżać i nie dla siebie, bo raczej umarłabym z głodu, ale to czworo niewinnych dziatek!”
— Daj pan spokój, to nudne. W końcu czego ona chce?
— Pożyczki na założenie sklepu, w ilości tysiąca rubli — rzekł Karol, przeczytawszy śpiesznie resztę listu, pisanego wciąż w tym płaczliwie sztucznym stylu.
— W ogień! — zakomenderował krótko. — Czytaj pan dalej.
Teraz był list mozolnie wykaligrafowany jakiejś wdowy po urzędniku, która miała sześcioro dzieci i sto pięćdziesiąt rubli emerytury i prosiła o danie jej w komis sprzedaży resztek fabrycznych, aby mogła wychować dzieci na dobrych obywateli kraju.
— W ogień! Ja na tem dużo stracę, jak z nich będą złodzieje.
Potem następował list jakiegoś szlachcica, pisany nie bardzo ortograficznie, na papierze pachnącym śledziami i piwem, widocznie pisany w jakiejś restauracyi małomiasteczkowej, w którym ten przypominał, że przed laty miał przyjemność znać Bucholca i jako mu wtedy sprzedawał parę koni.