Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 099.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcąc go istotnię, w tem radosnem podnieceniu ucałować serdecznie.
— Daj spokój Moryc. Nam potrzeba teraz gotówki, nie pocałunków.
— Prawda, masz racyę, trzeba teraz pieniędzy i pieniędzy.
— Czem więcej kupimy, tem więcej zarobimy.
— Co się to w Łodzi będzie dziać. Aj! aj! Jeśli o tem wie Szaja, albo Bucholc, jeśli zdąży wykupić, to wszyscy dopiero będą śpiewać. Skądżeś to wyrwał!
— Moryc, to moja tajemnica, to moja nagroda. — Uśmiechnął się do siebie, bo przyszła mu na myśl Lucy.
— Twoja tajemnica, to twój kapitał. Mnie jednak dziwi jedno.
— Co takiego?
— Ja się tego Karol nie spodziewałem po tobie. Mówię zupełnie szczerze. Nie spodziewałem się, żebyś był zdolny mieć taki interes w ręku i chciał się dzielić z nami.
— Toś mnie nie znał.
— Wiesz, że po tym fakcie jeszcze cię mniej znam. I patrzył na niego tak, jakby podejrzewał jaką zasadzkę, bo nie mógł pojąć jak można chcieć się dobrowolnie dzielić zyskami.
— Jestem Aryjczyk, a ty jesteś Semita, w tem leży wytłómaczenie.
— Ja go nie widzę, nie rozumiem co chcesz powiedzieć przez to.
— Tylko to, że ja chcę zrobić pieniądze, ale dla mnie świat się nie kończy na milionach nawet, o ty widzisz cały swój cel życia w zrobieniu pieniędzy. Ko-