Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 085.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kolegi pomogły i było fertig, na glanc. Ja się nie biłem, tknąłem ino ździebełko palcem, to by i kurczę ustało, a taka świnia już leży. Miętki w nogach naród, panie dyrektorze, bardzo miętki, te niemcy. Ja ino tak ździebko palcem tknąłem, to już forbeit, na ziemi!
Mruczał coraz senniej i z wyciągniętą ręką przed siebie, wskazującym palcem pokazywał, jak on ździebko tylko tykał.
— Idź spać — zawołał Borowiecki, pogasił światła, zaprowadził go do kuchni i pojechał szukać Moryca.
W Wictoryi było zamknięte, w Grand Hotelu także.
— Pan Kurowski już śpi? — zapytał numerowego.
— Wcale nie był dzisiaj, był przygotowany salon i nie przyjechał.
— Pan Welt był u was wieczorem?
— Był z paniami i z panem Cohnem, pojechali do Arkadyi.
Pojechali do Arkadyi na Konstantynowską i tam już nie było nikogo.
Objechał kilka jeszcze knajp, gdzie zwykle młodzież łódzka się bawiła, ale nigdzie go nie znalazł.
— Gdzie ta małpa się schowała — myślał zirytowany i raptownie krzyknął dorożkarzowi — Jedź na miód, wiesz gdzie? Jeśli tam nie będzie, to go już nigdzie nie znajdę.
— Zaraz tam będziemy, panie!
— I podciął konia ze wszystkich sił, bo wlókł się strasznie powoli, utykając po dziurach i dołach; dorożka skakała i kołysała się po bruku pełnym najstraszliwszych wybojów, niby łódka po falach morskich.
Borowiecki klął i zacinał zęby i żeby zapanować nad rozdenerwowaniem, które tak nim trzęsło, że nie