Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 068.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przycisnęła się do ściany i jakiś cień jakby przerażenia migotał po jej twarzy i taił się w kątach ust.
— Chodźmy — szepnął, skończywszy zapinanie.
Doprowadził ją do powozu, wsadził, a ujmując jej rękę i całując gorąco, szepnął:
— Niech mi pani przebaczy, błagam na wszystko.
Nic nie odpowiedziała, tylko tak silnie pociągnęła go do wnętrza, że wskoczył bez namysłu, zatrzaskując drzwi za sobą.
Konie ruszyły z kopyta.
Borowiecki czuł się zdenerwowanym do najwyższego stopnia tem, co się stało. Nie miał jeszcze czasu zdać sobie sprawy dokładnie, nie umiał zresztą teraz w tej chwili myśleć, wiedział tylko, że ona jest przy nim, siedziała wciśnięta w kąt powozu, daleko od niego. Słyszał jej nierówny, szybki oddech, a chwilami w świetle latarni ulicznych, błyskała mu jej twarz i oczy ogromne, wpatrzone w jakąś próżnię.
Chciał zapanować nad sobą, chciał już zastukać na stangreta, szukał już bezwiednie antaby, aby drzwi otworzyć i wprost uciec, ale nie miał sił już, ani woli.
— Pani mi przebaczy, to co się stało? — zaczął wolno i szukał jej rąk, schowała je głęboko pod rotundę.
Nie odpowiedziała nic, obcisnęła się szczelnie w rotundę, jakby chcąc zamknąć w sobie, przytrzymać tę szaloną chęć rzucenia mu się w ramiona.
— Pani mi przebaczy, powtórzył ciszej, przysuwając się do niej.
Drżał cały, nie mógł więcej mówić i nie otrzymując odpowiedzi, szepnął bardzo cicho i bardzo głęboko.
— Lucy! Lucy!