Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 052.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała wachlarz i uderzała nim w parapet jakby od niechcenia.
Uśmiechał się nieznacznie, rzucał na nią krótkie spojrzenia i patrzył dalej z uwagą wielką na scenę, gdzie amatorzy i amatorki parodyowali prawdziwych aktorów i sztukę.
Było to bowiem przedstawienie na cel dobroczynny, złożone z dwóch komedyjek, śpiewu solowego, gry na skrzypcach i fortepianie, i żywych obrazów na zakończenie.
W antrakcie Borowiecki wstał, aby iść do loży Müllerów, zatrzymał go Cohn.
— Panie Borowiecki, ja chciałem z panem pomówić.
— Może po teatrze, bo, jak pan widzi, teraz nie mam czasu — szepnął i poszedł.
— On jest wielki pan, teraz niema czasu.
— Ma racyę, tutaj wcale nie miejsce do interesów.
— Moryc, tyś zgłupiał do reszty, co ty wygadujesz, dla interesów jest wszędzie miejsce, tylko ten von Borowiecki to wielki książę od Bucholca i Spółki, wielka osoba!
Borowiecki tymczasem wszedł do loży Müllerów, stary wyszedł aby mu zrobić miejsce, bo już tam na czwartego siedział jakiś nizki, gruby Niemiec.
Przywitał się z matką, drzemiącą w głębi loży i z córką, która podniosła się niemal na jego wejście.
— Störch.
— Borowiecki.
Skrzyżowały się nazwiska i dłonie.
Karol usiadł.
— Jak się pani bawi? — zapytał, aby coś powiedzieć.