Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 048.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ja pana nie chciałem obrazić, ja mówię tak, jak myślę — usprawiedliwiał się gorąco, dojrzawszy ten uśmiech.
— Wierzę. Skoro zrobię klapę raz, to tylko dla tego, żeby drugi raz, jej nie zrobić.
— Pan jesteś głowa, panie Borowiecki, pan mi się ogromnie podoba. My razem moglibyśmy robić dobre interesy.
— Cóż, kiedy musimy je robić osobno — zaśmiał się, kłaniając nizko, jakimś damom przechodzącym.
— Ładne kobiety te polki, ale mają. Moda też ładna.
— Bardzo ładna — powiedział poważnie, podnosząc na niego oczy.
— Ja mam myśl! ja ją panu kiedyindziej powiem — zawołał tajemniczo. — Masz pan miejsce w teatrze?
— Mam krzesło, przysłali mi dwa tygodnie temu.
— Nas tylko troje będzie w loży.
— Są i panie?
— One już w teatrze, a ja umyślnie zostałem, aby się widzieć z panem, no i na nic moje plany. Do widzenia, pan zajrzy do loży?
— Z pewnością, będzie to dla mnie bardzo przyjemnym obowiązkiem.
Müller zniknął w drzwiach teatru, a on powrócił do restauracyi. Nie zastał już Moryca, który przez garsona kazał powiedzieć, że czeka w teatrze.
W bufecie, gdzie poszedł napić się wódki, bo czuł się dziwnie zdenerwowanym, nie było prawie nikogo, prócz Bum-Buma, który przysłonięty gazetą drzemał w kącie.
— Bum, nie idziesz pan do teatru?
— Te, po co mi to. Bawełnę oglądać, przecież ich znam. Pan idzie?