Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 039.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lodzer Zeitung! Kuryer Codzienny! — jakie rzucali chłopcy kręcący się pomiędzy stołami.
— Szczygieł, daj-no Lodzerkę — zawołał Moryc, siedzący w pokoju bufetowym, pod oknem, w otoczeniu kilku aktorów, wiecznie przesiadujących w knajpie — uważacie, co zrobił wczoraj nasz „fijoł” vel dyrektor.
— Mów arcyfijoł — wtrącił szeptem jakiś zgarbiony, stary aktor.
— Głupiś — odpowiedział mu pierwszy tajemniczym szeptem do ucha. — Otóż nasz arcyfijoł wczoraj w antrakcie drugim przyszedł za kulisy i skoro tylko Niusia zeszła ze sceny, powiada jej: „Tak pani grała wspaniale, że jak tylko kwiaty będą trochę tańsze, to kupię pani bukiet, chociażby za całe pięć rubli!”
— Co powiedział? — zapytał stary aktor, nachylając się do ucha sąsiada.
— Żebyś pan pocałował psa w nos.
Wybuchnęli śmiechem.
— Panie Welt, panie Maurycy, czy pan nie jesteś za cwaj-koniak systemem, co?
— Panie Bum-Bum, ja jestem za systemem wyrzucenia pana za drzwi.
— Chciałem kazać dać...
— Pan lepiej każ blagować za siebie.
— Cóż, kiedy pan mnie wyręczasz. Panno Ani, koniaczek — zawołał poprawiwszy binokle i uderzając w zaciśniętą pięść otwartą dłonią prawej ręki.
— Pański przodek, panie Maurycy, miał więcej wychowania — zaczął znowu Bum-Bum, stojąc na środku pokoju z kawałkiem kiełbasy na widelcu.
— Ja o pańskim tego nie mogę powiedzieć.
— Warum? — rzucił ktoś od sąsiedniego stolika.