Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 016.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
II.

— Murray dzień dobry! — krzyknął Borowiecki.
Murray okręcony w długi, niebieski fartuch, wysunął się z po za rzędów ruchomych kotłów, w których się gotowały i robiły farby. W mdłem świetle elektrycznem, przesyconem kolorowemi parami, jego długa, koścista twarz starannie wygolona i świecąca blado-niebieskiemi, jakby wypełzłemi oczami, robiła wrażenie karykatury z Puncha.
— A, Borowiecki! Chciałem widzieć pana, byłem u was wieczorem, zastałem Moryca, ale że ja go nie cierpię, nie czekałem.
— Dobry chłopak.
— Co mi do jego dobroci! Nie cierpię jego rasy.
— Drukują już pięćdziesiąty siódmy numer?
— Drukują. Wydawałem farbę.
— Trzyma się?
— Pierwsze metry nieco lakowała. Przysłali z centrali zamówienie na pięćset sztuk tej pańskiej lamy.
— Aha, dwudziesty czwarty numer, seledynowa.
— I z filii Bech telefonował o to samo. Czy będziemy robić?
— Dzisiaj już nie. Mamy bojki pilne, mamy jeszcze pilniejsze do drukowania te letnie korty.