Przejdź do zawartości

Strona:PL Puszkin Aleksander - Czarny orzeł.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Podziękuj panu, rzekł isprawnik.
Chłopak podszedł do Cyryla Piotrowicza i pocałował go w rękę.
— Wynoś się do domu, rzekł mu Cyryl Piotrowicz, lecz na przyszłość nie kradnij malin po dziuplach.
Chłopiec wyszedł, wesoło zeskoczył z ganku i puścił się biegiem, nie oglądając się przez Kistenewskie pole. Dobiegłszy do wsi, zatrzymał się przy napół rozwalonej chałupce, pierwszej z brzega i zastukał w okno. Okno otworzyło się i ukazała się staruszka.
— Babciu, chleba! rzekł chłopiec, od rana nic nie jadłem, umieram z głodu.
— Ach, to ty Mitia! a gdzieś tyś był djable? mówiła starucha.
— Potem opowiem, babciu, na miłość boską, chleba!
— Ależ wejdź do chaty.
— Nie mam czasu babciu; muszę pobiec jeszcze w jedno miejsce. Chleba, na miłość Chrystusa, chleba.
— Jaki gorączka, burczała starucha, oto masz kawałek i wysunęła przez okno kawał chleba.
Chłopiec pożądliwie ugryzł i żując, zwolna odszedł.
Zaczynało zmierzchać; Mitia przedzierał się przez ogrodzenia i zagajniki do kistenewskiej puszczy. Doszedłszy do dwóch sosen, zatrzymał się,