Strona:PL Przybyszewski-Goście.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

STARZEC I. Tak, tak, to ta tajemnicza ukryta sprawiedliwość wewnętrznego porządku rzeczy...
STARZEC II. Tego ludzie nie wytworzyli — oni znają tylko karę, a sprawiedliwość serce samo wymierza...
STARZEC I. Serce... he, he — za swoje własne złe podszepty i uwodzenia...
STARZEC II (śmieje się cicho). Tak, tak, tak...

Z pałacu dochodzi muzyka — pary się zbierają, wszystko gromadzi się tłumnie na werandzie pałacu.

WODZIREJ (klaszcze w ręce). Panowie i panie, taniec się rozpoczyna!
STARZEC I (do drugiego). Chodźmy i my, niech sobie przypomnę te piękne czasy, kiedy tu było tak dobrze i wesoło...
STARZEC II. I dobre sumienie... (wychodzą).

SCENA DRUGA.

Z werandy pałacu schodzi Adam, głęboko zadumany. Stoi chwilkę, potrząsa głową.
ADAM (po chwili). Straszny gość zagnieździł się w tym domu... (zamyślony) straszny, straszny...
POLA (schodzi z werandy, podchodzi ku Adamowi, bierze go za rękę). Adam! Adam! Mój biedny bracie — ja muszę opuścić twój dom.
ADAM (przerażony). Co? co? Ty chcesz opuścić mój dom?
POLA. Tu niema miejsca dla mnie — twój gość mnie wypiera...