Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

. Byłem oburzony, nie odzywałem się do niej całą noc. Rano spakowaliśmy nasze toboły i byliśmy już w drodze, kiedyśmy spostrzegli, że jaki tuzin jezdnych depce nam po piętach. Fanfaronom andaluzyjskim, którzy mieli w gębie jedynie śmierć i pożogę, zrzedła wówczas mocno mina. Wszystko zaczęło zmykać. Jedynie Dancaire, Garcja, ładny chłopak z Ecija nazwiskiem Remendado i Carmen nie stracili głowy. Reszta zostawiła muły i rzuciła się w wyrwy, gdzie konie nie mogły ich ścigać. Nie mogąc zachować naszych bydląt, coprędzej zdjęliśmy z nich najlepszą część łupu i naładowawszy na ramiona, próbowaliśmy zmykać skałami, przez najbardziej strome urwiska. Rzucaliśmy toboły przed sobą i goniliśmy je, jakeśmy mogli, ślizgając się na piętach.
Tymczasem nieprzyjaciel wciąż nas ostrzeliwał; pierwszy raz usłyszałem świst kul koło uszu, i nie wzruszyło mnie to zbytnio. Kiedy na człowieka patrzy kobieta, mała to zasługa drwić sobie ze śmierci. Wymknęliśmy się, z wyjątkiem biednego Remendado, który dostał postrzał w krzyże. Rzuciłem swój tobołek i próbowałem rannego unieść.