Strona:PL Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego 169.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W przykrym był prawdę mówiąc Organista stanie,
Największe mało pomódz mogło mu staranie;
Ciężko było złączonej wydołać mu mocy
Od nikogo ni wsparcia mając, ni pomocy;
A już jako w tych razach zwykło bywać zawsze,
Z bojaźni, ustąpiły z głowy myśli żwawsze,
I mniej w nieużytecznym smakując uporze,
Jako o jedynym środku, myślał o pokorze;
Kiedy skołatanego uwagami temi,
Sen zaskoczył i przykrył skrzydłami miękkiemi,

Ale ledwie mu tylko powieki złączone
Oczom spoczynku chcącym zrobiły zasłonę,
I jeszcze po zaśnieniu nie był czas tak długi,
Ażeby się przewrócić dał mu na bok drugi;
Gdy niezgoda rozterków, niepokoju chciwa,
Skrzydła z kłótni, z zamieszków sklejone porywa:
A rzucając w klasztorach swe kochane dzieci,
Pobudzać Organistę wielkim pędem leci.
Lubo w tę jadąc drogę brała dość lot cichy,
Odjazdem jednak swoim pokłóciła Mnichy,
I żeby ich do swego powrotu bawiła,
Z chęcią im Kapitułę wcześnie naznaczyła.

Już dawno Organista za oblubienicę
Wziął był sobie niewiastę wielką czarownicę,
Która w tej z księdzem sprawie od zgody daleka,
Darmo diabłów wzywała na pomoc człowieka.
Jej tedy straszną postać, jej oczy jaskrawe,
Zęby spróchniałe, nogi chude i koszlawe,